Najnowsze wpisy, strona 22


dziewiąty wpis
30 sierpnia 2018, 00:15

Banan i ciężki dzień

Dzis minął tydzień od naszego ostatniego spotkania. W związku z rocznicą :)) daliśmy się ponieść fantazji poprzez smsy. Od rana nastąpiła szybka wymiana myśli i muszę przyznać że poszliśmy po bandzie. Gdy czytałam póżniej zapis pokładałam się ze śmiechu i podniecenia. Plany, jak bedzie wyglądało następne spotkanie przeszły najśmielsze oczekiwania, ja wiem ... chce się coraz więcej i też chcę ale wymyslaliśmy dziś niemiłosiernie. I kurcze banana na twarzy miałam przez cały dzień. Nie złamało mnie nawet to, że Pani która kserowała mi dokumenty popieprzyła kserówki, jutro bedę musiała robić poprawki... trudno ... zrobię, okazało się, że musimy zrobić dodatkowo jakies wykopy... trudno... jakos się wykopie, utknełam w mieście, w samochodzie bez klimy... dałam radę, nie przyjechał Pan z rybką... jakoś przeżyję :), nie mam siły odpisywac na bzdurne pytania urzędnika już dziś... jutro ogarnę, do 21 godziny mam czas....w normalnych warunkach wyrywałabym już włosy z głowy. Ja i mój banan. Dziś... nawet najgorsza wiadomość nie powaliłaby mnie. Panie Profesorze, dobrze że Pan jest!! Muszę poprawić ten jeden egzamin i mam nadzieję, że będzie Pan ze mnie dumny. Mam nadzieję że  stanie Pan na wysokości zadania i przygotuje mi odpowiednie pytania abym w końcu poprawiła ocenę. Uwielbiam ustne egzaminy, wtedy mogę przekazać całą moja wiedzę, mogę dać całą siebie. I znów mam głupawkę. Na sama myśl następnego spotkania i tych naszych wymysłów, jak sie to wszystko ziści... to albo bedziemy się pokładac ze śmiechu albo zaszalejemy  fiu fiu.

Dziś, nie mam siły myśleć... taka mieszanka wybuchowa.Wczoraj zamówiłam rzecz , która potrzebowałam na już, na wczoraj, poprostu zapomniałam o niej a była baaardzo ważna, przygotowanie rzeczy to ok 3 - 4 dni. Zadzwoniłam do firmy... zakręciłam Pana ... i dzis na 14 godzinę zrobił i policzył mi pół stawki. Ostatnio działam jak w transie, praca, sms, telefon, praca, sms, praca, sms, telefon i tak w kółko. Teraz też, teoretycznie pracuję... praktycznie też ... zgrywam skany na nośnik , bo Pan urzędnik zażyczył sobie skany wszystkich dokumentów, więc 80 faktur, 40 not, potwierdzenia wpłat, potwierdzenia przelewów, straciłam rachubę ile dokumentów mój scaner w telefonie opanował, az się grzał, bluetooth szalał ale ogarnęłam. dziś wiele ogarnęłam, za dużo jak na blondynkę i jeszcze obiad ugotowałam. I najlepsze jest to... zaciesz cały czas, nawet teraz.  Jest pewien chłopak, sportowiec , coś z żądłem ma wspólnego i ma taki śmieszny zaciesz na twarzy cały czas... jak ja tak dziś wyglądałam to współczuję ludziom którzy dziś ze mną mieli do czynienia. Podobno śmiech zaraża ale nie wiem czy zaciesz. 

Potrzebne mi to było, bardzo... ciężki, śmieszny dzień. Jakoś zniosłam, ogarnęłam i nawet dzis tęsknota była mniejsza bo prawie cały dzień był ze mną.

PS. super wyglądasz w koszulce w latarnie i jak pomyslę co robiliśmy przed tym co dziś oglądałam, to wcale sie nie dziwię, że miałes zachrypniety głos i lekko rozkojarzony byłes... ale wyszło super, na luzie, jesteś do tego stworzony... wysyłam  Ci zaciesza ode mnie i oby tak dalej !! Ku chwale!!

W normalnych warunkach stres by mnie dziś zabił.... jednak się nie dałam. I znów sukces! Dumna z siebie jestem! banan :))) 

ósmy wpis
28 sierpnia 2018, 23:20

Zakupy kompulsywne i odpowiedni czas

Zastanawiam się czy nie powinnam iśc na terapię... terapię odwykową. Nawyków mam wiele, złych i dobrych. Muszę , z opuszczoną głową przyznać, ze tych pierwszych jest dużo więcej. A najlepsze z tego wszystkiego jest to, ze dobrze mi z tymi złymi i dobrymi.  Byłam kiedyś uzalezniona od cukru ( biała śmierć podobno ale cukier krzepi), wszystkie napoje ciepłe i zimne z cukrem, placki, ciasta - przyszedł dzień i zero cukru, choć czasem mnie ciągnie ale kawy czy herbaty już z nim nie wypiję ale dobrym ciachem nie pogardzę albo lodami z mango, za nie oddam życie i jeszcze spadek po mnie. Obecnie jestem uzalezniona od nikotyny i ten temat nie podlega dyskusji bo lubię palić, lubię zapach papierosów i narazie nie rozważam rzucenia. Moja ukochana Maria Czubaszek paliła całe życie, aż do śmierci i obawiam się, że już artystyczne niebo zakopciła totalnie. Ona szczęsliwa a św. Piotr w masce p-gaz a że zbyt religijna nie była można to określić jako walkę dywersyjną z wszystkimi świętymi. Następnym uzależnieniem jakie posiadam to zakupy i tu jest pies pogrzebany. I tu rozważam jakąś terapię. Uwielbiam zakupy, uwielbiam wydawać pieniądze i nie ważne w jakiej formie, czy to jest potrzebne czy nie, spełniam swoje zachcianki w sposób sprawny i szybki, bez zastanowienia. Dopiero dzis dotarło do mnie, ze w ostatnich dwóch tygodniach kupiłam siedem sukienek, trzy pary szpilek, kolejne trzy pary butów, niezliczoną ilość bluzek, bluzeczek, topów, tunik, pasków. Skończyły sie wieszaki i miejsce w szafie. I teraz zastanawiam się czy powinnam iśc na terapię  czy popłynąć dalej, Zastanawiam się dlaczego tak się dzieje. Kurcze... odpowiedź jest bardzo prosta, genialnie prosta. Moja dotychczasowa garderoba ograniczała się do kilkunastu par spodni i gór do spodni, żeby było wygodnie i niekrępująco. Obuwie tez tylko płaskie i na gumie, aby sobie nóg nie powykręcać lub co gorsza połamać, w końcu mam kilka kilometrów dziennie do przejścia. Oczywiście, w szafie wisiał żelazny zapas na mniejsze i większe wyjścia, ale to takie jakieś nijakie było, babusiowate i puchate. Teraz, gdy łydki sie troche wysmukliły to w szpilkach wyglądają jeszcze lepiej :). Była w tym roku sytuacja, gdy wyskoczyłam w szpilkach i sukience do połowy uda i w moim miasteczku kilka osób mnie nie poznało a jeden nawet spadł z roweru, gdy dotarło, ze to ja. Fajne uczucie, bardzo fajne. Ha a zapomniałam, ze zapowiedział sie pewien pan - nie, nie ten - bo chce mnie poznać, wiezie dla mnie rybke wędzoną bo podobno ... cytuję " fajna dupa z ciebie". Faceta nie widziałam na oczy, nie mamy nic ze soba wspólnego ... pogonię dziada!!  A teraz sedno problemu - chcę się podobać!! Komu? Jemu!! Choć widzi mnie w sukience tylko kilka minut, a szpilki są też tylko na chwilę to i tak warto, bo ja się wtedy lepiej czuję we własnej skórze. Dochodze do wniosku, że nie potrzebuje terapii. Jestem kobitą ze zdrowymi nawykami i odruchami. A czy zakupy są kompulsywne czy impulsywne to mam to gdzieś, ważne że jestem szczęśliwa. 

Ostatnio doszliśmy do wniosku ( wspólnie - bo w przerwach rozmawiamy i nie tylko wtedy rozmawiamy) że do wszystkiego trzeba dorosnąć, że z wiekiem człowiek na wszystko inaczej patrzy. Kawa wypita w dobrym towarzystwie, czy bez towarzystwa a w otoczeniu natury, z wyciągniętymi nogami na drugim fotelu, inaczej patrzymy na pełnię księżyca, doceniamy, że kot siada na kolanach, gdy pisze się coś, mrucząc niemiłosiernie, jak dobrze znamy swoje potrzeby, jak potrafimy spełnić potrzeby drugiej osoby, jaki ważny jest dotyk, spojrzenie, jak cudownie jest czuc oddech drugiej osoby na szyi czy karku. Poprostu jesteśmy na to gotowi i to jest ten czas , dla nas najlepszy. 

A kamień - jest  i dzis był w użytku. Jednak działa, nie myliłam się, wystarczy spojrzenie na niego... jednak warto chodząc po plaży patrzeć pod nogi, można wtedy znaleźć skarb.

Tęsknię!!

siódmy wpis
27 sierpnia 2018, 22:17

Odwracanie kota bez ogona i sny

Dziś w tle Varius Manx & Kasia Stankiewicz. Pisałam kiedyś że chcę dopasowywać teksty piosenek do własnego życia .. i tak się dzieje. Kiedys luźno rzucony tytuł w smsie przez niego. Kot bez ogona. W pierwszej chwili nie zrozumiałam o co chodzi ale gdy posłuchałam ... kapcie mi spadły. Jak ten tekst pasuje.. idealnie do całej sytuacji życiowej. każde słowo pasuje, jak układanka, jak puzzle. Jak to się dzieje, ze ktoś zupełnie obcy pisze tekst tak adekwatny do mojej sytuacji. Każdy wers, każde słowo.... a refren.... im więcej razy tego słucham, tym bardziej przyzwyczajam sie do słów, nie zaskakują mnie już dopasowaniem, teraz to wszystko razem gra i słowa i muzyka, i to połączenie doprowadziło do tego że tańczyłam w kuchni, robiąc śniadanie, ze słuchawkami na uszach. Tego luzu mi brakowało, tych wibracji. tego głupiego uśmiechu na ustach... banan wymalowany.

"A kiedy w oczy Twoje patrzę widzę blask, tak dzielnie kroczy noc za noca w naszych snach" 

To dziś pasuje, pierwszy raz mi się śnił, może śnił się wcześniej ale nie pamiętam tego a ten dzisiejszy wyraźnie jakby był rzeczywistością. Plaża, ciepły piasek, bose stopy, błękitne morze, zielony klif ( kurde może Orłowo) i my razem. On w białych luźnych spodniach, w białej lnianej koszuli a ja w białych spodenkach i koszulce - i to mi się nie podoba bo to ja powinnam być w jakichs powłóczystych ciuchach. I stoimy na tej plaży, przytuleni, wpatrzeni w siebie i sie obudziłam. Obrazek był przemiły, prawie odczuwalny, prawie słyszałam szum morza i czułam jego oddech. Ale niestety to tylko sen... sen mara Bóg wiara... a kysz. Ciężko mi było rano wstać, tu gdzie szara rzeczywistość... e tam wcale nie taka szara, bujna , zielona, dziś słoneczna i rozwiana, z białą czaplą poszukującą pożywienia, w szumem wierzb, z kumkaniem żab, z księżycem w pełni, z Marsem obok,  ze śmiechem biegających dzieciaków i nawet z komarami robiącymi poligon na moich pośladkach, z pomostem pachnącym żywicą i z moim fotelem na nim, z przecudnym widokiem w nocy gdy latarnie rozświetlają wszystko, magiczne, moje miejsce, mój cały świat. Gdzie znam każdą roślinkę, każdy kwiatek, gdzie lawenda kwitnie trzy razy w roku, gdzie nawet w glinie wszystko kwitnie, moje piwonie wiosną, potem róże i clematisy, rząd juk przy płocie do których dojście blokuje mi labirynt kolorowych, większych i mniejszych przedmiotów z dulkami :). Gdzie wieszam pranie na wietrze, który przesiąknięty jest zapachem miododajnych kwiatów. Gdzie wiją się zaskrońce a bobry podkradaja mi wierzbowe gałązki do swoich domków.  Rany... żyję w raju. Nie potrzebuję plaży z klifem ze snów!! Nie ważne gdzie, ważne by widzieć blask... w oczach jak mój sweter sprzed lat.

Wieje przyjemny, ciepły wiatr... szkoda że maki już nie kwitną.

A odwracanie kota ogonem... tak samo odwraca się kota bez ogona :) tylko że jeden ma ogon a drugi nie :) czyli mijać się z prawdą ale to nas narazie nie dotyczy.

Tęsknię bardzo!!

szósty wpis
26 sierpnia 2018, 21:46

Starość Panu Bogu nie wyszła

Jedyna miłością w jaką wierzę to miłość rodzicielską oraz miłość dziecka do rodziców... oczywiście, jesli chodzi o wczesne dzieciństwo. Z ta druga bywa różnie, wszystko zalezy od tego jak rodzice poprowadzą rozwój swojego potomka, jesli wychowają go w poczuciu szacunku, otoczą go mądrą miłością, w przeświadczeniu że aby dostać trzeba dać. Gdy nauczą go pokory wobec świata, w przeświadczeniu że nic mu się od tego świata nie należy, że na wszystko trzeba zapracować ciężką pracą. Gdy przedstawią różne opcje, niezaszufladkują, nie obarczą własnymi ambicjami, będą wspierać, będą pomagać wstać po upadkach. Oczywiście, że jako rodzice popełniamy błędy, chcemy dziecku nieba uchylić, aby miało lepiej, łatwiej, prościej. Wydaje mi się, że jest to droga na skróty. Potem płacimy za te błędy na starość. Sami zapracowujemy sobie na to jak będziemy traktowani gdy pesel będzie mówił - jesteś stary. A niestety starość Panu Bogu nie wyszła. Nie dość, że organizm zużyty a części zamiennych brak lub warsztat naprawczy dostępny za półtora roku to na dodatek mózg płata figle. Przez to, że problem z częściami, że zgrzyta, że wytarło się, że coś wywaliło ośrodek centralny wariuje. Przecież dusza jest młoda, sprawna, wręcz gotowa do czynów a mechanizm nawala i wtedy jest potrzebny ten którego stworzyliśmy, potomek, by wsparł, by pomógł, by ogarnął wszystkie problemy, by z hiobową cierpliwością znosił wszystkie kaprysy i żale. Wydawało mi się, ze moi rodzice nie popełnili zbyt wielu błędów w moim wychowaniu, zawsze mogłam liczyć na ich mądre wsparcie, pokazali mi jaki świat jest piękny i dlatego wciąż mnie gdzieś ciągnie. Jednak z ich dwójki, został mi tylko jeden z rodziców. Przez ostatnie kilkanaście lat wspieraliśmy się nawzajem, czasem były sytuacje krytyczne, zawsze mogliśmy na siebie liczyć. Chcę bardzo żeby tak zostało choc starość mojego rodzica coraz częściej wystawia moją cierpliwość na granicy wytrzymałości. Stary mózg płata figielki w postaci złośliwości, rozbuchanego ego czy zwiąkszonego poczucia własnej wielkości i nieomylności. W odruchu obronnym, wolę wtedy zejśc starości z drogi, dać jej czas na zastanowienie - tylko, że Hiob we mnie staje się coraz mniej cierpliwy i mam wrażenie, że pęknie, że sie podda, że się złamie. A może przyszedł czas aby walnąć pięścią w stół i poustawiać wszystko tak jak się samemu chce - dla własnego zdrowia psychicznego. Nie wiem czy potrafię to zrobić!!!

Dziś pełnia - może dlatego tacy napięci jesteśmy wobec siebie z moim rodzicem. Wilkołaki wychodzą z nor. Ostatnia pełnia była zaćmiona i jakoś ją znieśliśmy. chyba tylko dlatego, ze zajeliśmy sie podziwianiem jej a nie skakaniem sobie do gardeł.

Taką miałam dziś niedzielę, na przemysleniach dotyczących starości i miłości. Nie doszłam do jakiś rewolucyjnych wniosków. Z pokorą muszę zrobić kolację dla mojego rodzica i potomka mego. Głodny Polak to zły Polak a głodny stary Polak będzie nie do zniesienia. ot taka ze mnie przyziemna baba.

 

A kamień? dziś był samotny w biurze, w końcu niedziela... choć jestem na bierząco co robi jego właściciel i że tęskni za mną.... też tęsknię Kochanie!!!

Własnie przyszedł sms z informacją co robił przez ostatnie 2 godziny i z pytaniem - co u Ciebie Skarbie .... i jak tu nie być szczęśliwą!!!!

 

piąty wpis
26 sierpnia 2018, 01:05

Wieczór panieński 

Zciągamy zwyczaje z krajów bardziej rozwiniętych ... Walentynki, halloween. Kto kiedyś słuszał o wieczorach panieńskich czy kawalerskich. Kiedys chlopacy szli się napić ( sic!) ostatni raz bez gderania żony a dziewczyny darły pierze na pierzyny. Teraz, w dobie komercji potrzebne sa gadżety, szarfy, korony, bibeloty, baloniki, stroiki, lampiony. Chociaż te ostatnie pięknie wyglądały, romantycznie. Zawsze byłam romantyczką, wzruszały mnie zachody i wschody słońca, rosa na pajęczynach, romantyczne gesty, bieganie po deszczu. W tym całym szale zatraca sie to co najważniejsze.Impreza dzisiejsza była bardzo sympatyczna, bez stiptizerów, chcociaz jeden proponował współpracę ale za daleko z dojazdem. Winko lało się strumieniami ... ja w tej chwili jestem po dawce większej niż normalnie prz tego rodzaju imprezach. zazwyczaj nie piję. Pośpiewałam, pogadałam, najadłam się ale jestem jednak tradycjonalistką. Jesli jest muzyka i alkohol to powinien byc jakis pożądny tancerz który mnie okiełzna.  A wracając do wieczoru panieńskiego , a bardziej do instytucji małżeństwa... moje zdanie na temat tego tworu jest nastepujace - 10 lat małżeństwa a potem małżonkowie powinni się określić... czy chcą być razem czy  nie. Ile by to oszczędziło przykrych rozwodów, dramatów, wydanych pieniędzy na adwokatów. Zresztą nie czas , nie sytuacja by o tym myślec... alkohol już mi dość uderzył do głowy i wbił sie w krwioobieg, że moge zacząć bredzic lub wymyslać teorie spiskowe typu Hitler żyje.

Bardzo lubię przyszlych nowożeńców, fantastyczne dzieciaki... życzę im wszystkiego co najlepsze i szczęścia całe hektolitry, hektopaskale czy inne takie.

Dzis krótko, bo głowa się kiwa, oddech trzeba unormować, wiaderko przy łózku i zacznie sie liczenie helikopterów.

Tęksnię bardzo za moim tancerzem ludowym, za moim ułanem.

Ja pijana, zero sukcesów :)) ale i tak jestem szczęśliwa!! Co mi tam.... przecież szczęście nic nie kosztuje!!