Zakupy kompulsywne i odpowiedni czas
Zastanawiam się czy nie powinnam iśc na terapię... terapię odwykową. Nawyków mam wiele, złych i dobrych. Muszę , z opuszczoną głową przyznać, ze tych pierwszych jest dużo więcej. A najlepsze z tego wszystkiego jest to, ze dobrze mi z tymi złymi i dobrymi. Byłam kiedyś uzalezniona od cukru ( biała śmierć podobno ale cukier krzepi), wszystkie napoje ciepłe i zimne z cukrem, placki, ciasta - przyszedł dzień i zero cukru, choć czasem mnie ciągnie ale kawy czy herbaty już z nim nie wypiję ale dobrym ciachem nie pogardzę albo lodami z mango, za nie oddam życie i jeszcze spadek po mnie. Obecnie jestem uzalezniona od nikotyny i ten temat nie podlega dyskusji bo lubię palić, lubię zapach papierosów i narazie nie rozważam rzucenia. Moja ukochana Maria Czubaszek paliła całe życie, aż do śmierci i obawiam się, że już artystyczne niebo zakopciła totalnie. Ona szczęsliwa a św. Piotr w masce p-gaz a że zbyt religijna nie była można to określić jako walkę dywersyjną z wszystkimi świętymi. Następnym uzależnieniem jakie posiadam to zakupy i tu jest pies pogrzebany. I tu rozważam jakąś terapię. Uwielbiam zakupy, uwielbiam wydawać pieniądze i nie ważne w jakiej formie, czy to jest potrzebne czy nie, spełniam swoje zachcianki w sposób sprawny i szybki, bez zastanowienia. Dopiero dzis dotarło do mnie, ze w ostatnich dwóch tygodniach kupiłam siedem sukienek, trzy pary szpilek, kolejne trzy pary butów, niezliczoną ilość bluzek, bluzeczek, topów, tunik, pasków. Skończyły sie wieszaki i miejsce w szafie. I teraz zastanawiam się czy powinnam iśc na terapię czy popłynąć dalej, Zastanawiam się dlaczego tak się dzieje. Kurcze... odpowiedź jest bardzo prosta, genialnie prosta. Moja dotychczasowa garderoba ograniczała się do kilkunastu par spodni i gór do spodni, żeby było wygodnie i niekrępująco. Obuwie tez tylko płaskie i na gumie, aby sobie nóg nie powykręcać lub co gorsza połamać, w końcu mam kilka kilometrów dziennie do przejścia. Oczywiście, w szafie wisiał żelazny zapas na mniejsze i większe wyjścia, ale to takie jakieś nijakie było, babusiowate i puchate. Teraz, gdy łydki sie troche wysmukliły to w szpilkach wyglądają jeszcze lepiej :). Była w tym roku sytuacja, gdy wyskoczyłam w szpilkach i sukience do połowy uda i w moim miasteczku kilka osób mnie nie poznało a jeden nawet spadł z roweru, gdy dotarło, ze to ja. Fajne uczucie, bardzo fajne. Ha a zapomniałam, ze zapowiedział sie pewien pan - nie, nie ten - bo chce mnie poznać, wiezie dla mnie rybke wędzoną bo podobno ... cytuję " fajna dupa z ciebie". Faceta nie widziałam na oczy, nie mamy nic ze soba wspólnego ... pogonię dziada!! A teraz sedno problemu - chcę się podobać!! Komu? Jemu!! Choć widzi mnie w sukience tylko kilka minut, a szpilki są też tylko na chwilę to i tak warto, bo ja się wtedy lepiej czuję we własnej skórze. Dochodze do wniosku, że nie potrzebuje terapii. Jestem kobitą ze zdrowymi nawykami i odruchami. A czy zakupy są kompulsywne czy impulsywne to mam to gdzieś, ważne że jestem szczęśliwa.
Ostatnio doszliśmy do wniosku ( wspólnie - bo w przerwach rozmawiamy i nie tylko wtedy rozmawiamy) że do wszystkiego trzeba dorosnąć, że z wiekiem człowiek na wszystko inaczej patrzy. Kawa wypita w dobrym towarzystwie, czy bez towarzystwa a w otoczeniu natury, z wyciągniętymi nogami na drugim fotelu, inaczej patrzymy na pełnię księżyca, doceniamy, że kot siada na kolanach, gdy pisze się coś, mrucząc niemiłosiernie, jak dobrze znamy swoje potrzeby, jak potrafimy spełnić potrzeby drugiej osoby, jaki ważny jest dotyk, spojrzenie, jak cudownie jest czuc oddech drugiej osoby na szyi czy karku. Poprostu jesteśmy na to gotowi i to jest ten czas , dla nas najlepszy.
A kamień - jest i dzis był w użytku. Jednak działa, nie myliłam się, wystarczy spojrzenie na niego... jednak warto chodząc po plaży patrzeć pod nogi, można wtedy znaleźć skarb.
Tęsknię!!