04 lutego 2020, 21:05
Czasami bywa taki dzień, który zaczyna sie super, gdy strzelasz serie ćwiczeń i dokładasz jeszcze bo dajesz radę i możesz, gdy gęba w banana, gdy woda z cytryna smakuje jak ambrozja, gdy owsianka z kefirem smakuje jak nigdu a deszcz za oknem jest tak piękny jakby płatki kwiatów leciały z nieba. I trafia Cie strzał, strzał grubiaństwa, chamstwa, prostactwa w postaci małżonka który ma do Ciebie pretensje że tak jest świat zbudowany a nie inaczej. Oczywiście Ty jestes winna kazdego zła które go spotyka. I wiadome jest to , ze jak czegos nie ma to ty to wziełaś a w przypadku pieniędzy przepieprzyłaś w pierwszej napotkanej galerii. I deszcz płatków zamienił sie w przecinaki... i kurwa znowu pada. Najlepiej wtedy wyjść, pieprznąc drzwiami , zapalić w samochodzie, popłakać do telefonu. Niestety nic to nie daje. Wracają wciąz słowa które wypowiada ktoś, kto kiedys był dla Ciebie kimś ważnym. Teraz jest zwykłym szmatławcem. A najgorsze w tym wszystkim jest, że siedząc w samochodzie, bojac się ruszyć bo rece się trzęsą i nie mozesz skupić myśli a co dopiero zauważyć pieszego na pasach ... więc siedzisz w kapsule, łzy lecą, dymu coraz więcej i odzywa sie syndrom sztokholmski .... może powinnas inaczej zareagować, moze to moja wina, ze miał moze racje. Przez tyle lat tak to działa, ze zawsze bierzesz winę na siebie, to ty jesteś stroną która ustepuje.
I tak mi ninał dzień... na łzach, na stresie...na przytulaniu się do latorośli.